Jest Pan znaną, rozpoznawalną postacią w pejzażu Trójmiasta, barwną, nietuzinkową,o dużym uroku osobistym. Przed przybyciem do Polski, mieszkał Pan w Nigerii. Ten daleki afrykański kraj jest Pana pierwszą ojczyzną. Proszę opowiedzieć o swoich korzeniach i o kraju swojego urodzenia.
Urodziłem się w Nigerii. Nazywam się Larry Okey Ugwu. Larry to liść laurowy, wawrzyn. Okey oznacza po polsku dar od Boga, czyli Bożydar, a Ugwu to w polskim tłumaczeniu – góra. Gdybym urodził się w Polsce, nazywałbym się prawdopodobnie Wawrzyniec Górski. Pochodzę z narodu Igbo. Nigeria leży nad Zatoką Gwinejską w Afryce Zachodniej. Jest krajem, w którym mieszka prawie 250 rożnych narodów, większych od plemion, mówiących rożnymi językami. Moj naród liczy około 24 mln. ludzi, co stanowi prawie 2/3 mieszkańców Polski. Yorubów jest około 35 mln., a Hausaków około 40 mln. To są potężne narody. Są również mniejsze, liczące po 5 mln., 2 mln. W całej Nigerii mieszka około 150 mln. mieszkańców. Obszar kraju jest niemal trzykrotnie większy od Polski, tj. 924 tys. km2.
Jak wygląda „mapa” wyznaniowa w Nigerii? W jakim stopniu miała na to wpływ historia kraju?
Nigeria została zislamizowana w okresie ekspansji arabskiej. Ponadto utrzymywała stosunki handlowe z krajami muzułmańskimi. W drugiej połowie XV wieku wybrzeże penetrowane było przez Portugalię (handel niewolnikami),
a od połowy XVI wieku przez Brytyjczyków, którzy weszli do Nigerii w drugiej połowie XIX wieku. Zaczęli penetrację kraju od delty Nigru, zakładając tam w 1861 roku pierwszą kolonię wokół miasta Lagos. Ta sytuacja miała wpływ na stosunki wyznaniowe. Można powiedzieć, że na dzień dzisiejszy około 50% mieszkańców kraju stanowią wyznawcy islamu, a drugie 50% to chrześcijanie. Pragnę zaznaczyć, że Nigeria jest krajem o bardzo silnych wpływach anglosaskich.
Czy wśród chrześcijan jest więcej protestantów, czy katolików?
Trudno mi powiedzieć. Wyznania mieszają się. Powstają rożne odłamy i lokalne Kościoły narodowe, podkreślające swoje afrykańskie korzenie, o odcieniach anglikańskich lub katolickich. Ale w strukturach organizacyjnych pozostają te dwa podstawowe: anglikański i katolicki. Większość ludzi wychowała się w tych Kościołach.
A jakie są Pańskie korzenie?
Urodziłem się w rodzinie protestanckiej, jestem ewangelikiem od urodzenia. Odkąd zacząłem mówić, myśleć, byłem związany z protestantyzmem. W regionie, z którego pochodzę, zdecydowaną większością mieszkańców są protestanci. Widać tu duże wpływy anglosaskie. Pragnę też dodać, że chrześcijaństwo przyjął mój pradziadek Osai Noko, który był wodzem. To właśnie on przyjął misję anglikańską do naszego klanu. Ja jestem więc już czwartym pokoleniem wychowanym w protestantyzmie, w Kościele anglikańskim.
Pochodzi Pan z narodu Igbo…
Tak, jak powiedziałem, należę do nigeryjskiego narodu Igbo. Jest to naród specyficzny, niezwykle interesujący, inteligentny. Mówi się, że Igbowie, to są czarni Żydzi Nigerii. Jest to naród, który zawsze, od pokoleń, zajmował się handlem, prowadził interesy i odznaczał się dużą przedsiębiorczością. Jest w swojej masie niezwykle pracowity.
Czy są jakieś historyczne powiązania pomiędzy Żydami a narodem Igbo?
Wiele tradycji narodu Igbo jest identycznych z tradycjami żydowskimi. We wschodniej Nigerii, w krainie Igbów, znajduje się jaskinia licząca ponad 8 tys. lat, w której widnieje namalowana Gwiazda Dawida, licząca według szacunków około 3 tys. lat. Obecnie prowadzone są tam badania archeologiczne mające na celu wyjaśnienie tej zagadki.
Jakie były drogi Pańskiej edukacji?
Edukację rozpocząłem jako sześciolatek w Nigerii, w jej wschodniej części. Tam chodziłem do szkoły podstawowej, a następnie do liceum, które ukończyłem mając 17 lat. Po maturze odbyłem studia pedagogiczne i równolegle studiowałem też teatrologię. Po ukończeniu studiów rozpocząłem pracę w szkole. Uczyłem języka angielskiego i literatury angielskiej.
W jakim języku uczył się Pan na studiach?
Angielskim. Studiowałem na uczelni, w której językiem wykładowym jest angielski. Nigeria, jak zaznaczyłem wcześniej, jest krajem o głębokich wpływach anglosaskich. Po rozpadzie kolonii należała do Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Jest zamieszkała przez wiele narodów posługujących się wieloma różnymi językami. Z tego powodu możliwości komunikacyjne pomiędzy ludźmi są niesłychanie utrudnione, zwłaszcza w dużych miastach. Dlatego język angielski jest w Nigerii językiem urzędowym.
A kiedy zdecydował się Pan wyjechać z Nigerii?
Po stosunkowo krótkim okresie pracy w szkole wyjechałem do Lagos, stolicy, i tam przez rok pracowałem w telewizji jako asystent programów dziecięcych. Wtedy zdecydowałem się na opuszczenie Nigerii.
Co wpłynęło na to, że wybrał Pan mało znany kraj w Nigerii, odległą Polskę?
Polska nie była w Nigerii mało znanym krajem. Tam pracowało wówczas ponad 8 tys. Polaków. To dużo. Ja osobiście nie spotykałem się w Nigerii z Polakami, ale moi koledzy, Nigeryjczycy, mieli kontakty z pracującymi w Nigerii Polakami lub studiowali w Polsce. Ja pierwotnie miałem studiować w Hiszpanii. Już załatwiłem wszystkie formalności pozwalające na rozpoczęcie studiów w tym kraju. Ale na tydzień przed wyjazdem spotkałem mojego bardzo dobrego znajomego, który wcześniej studiował w Polsce i on mnie namówił. A namawiał tak skutecznie, że zrezygnowałem z wizy hiszpańskiej i wyjechałem do Polski.
Kiedy to było?
Po stanie wojennym, w grudniu 1982 roku. Przyjechałem do Polski i poprzez ministerstwo załatwiłem w pierwszej kolejności skierowanie na kurs języka polskiego, który odbyłem w Ośrodku Kształcenia Cudzoziemców w Gdańsku-Brzeźnie. Po ukończeniu kursu, w październiku 1983 roku, rozpocząłem studia prawnicze na Uniwersytecie Gdańskim. Studia ukończyłem, choć przyznaję, były dla mnie bardzo trudne.
I co nastąpiło potem?
Interesowały mnie zawsze zajęcia artystyczne. Skończyłem przecież w Nigerii teatrologię. Już na początku studiów prawniczych w Gdańsku zacząłem współpracować z artystami i studentami z gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Założyłem zespół muzyczny i w 1984 roku mieliśmy pierwszy koncert. Wtedy też poznałem moją żonę Basię, która przyjaźniła się z członkami zespołu i skończyła ASP w 1987 roku.
A jak układała się Panu po ukończeniu studiów praca zawodowa?
Miałem trudności ze znalezieniem pracy w zawodzie prawnika w Polsce. Zacząłem więc działać jako artysta, zwłaszcza że ta dziedzina bardzo mnie pociągała i pociąga. To była też jedyna możliwość zarobku i utrzymania się. Wtedy już na dobre rozpoczęła się moja działalność artystyczna. Założyłem zespół rockowy Polish Ham oraz drugi zespół, reagowy. Ja jeszcze do dzisiaj gram z tymi samymi ludźmi.
Czy w swojej działalności artystycznej nawiązuje Pan do tradycji i korzeni nigeryjskich? Co Pana inspiruje?
Jestem, można powiedzieć, człowiekiem dwóch kontynentów i dwóch kultur. Urodziłem się, wychowałem i uczyłem w Afryce, dalsze studia i swoje zupełnie już dorosłe życie wiodę w Polsce. Dlatego staram się połączyć dwie tradycje, dwa elementy: muzykę afrykańską i element europejski. Do tego dochodzi doświadczenie. W mojej działalności artystycznej ogromne znaczenie ma też wieloletnia praca, pełna konsekwencji i determinacji. Do działania inspiruje mnie otoczenie i wewnętrzna potrzeba, dusza artystyczna mi w tym pomaga. Inspiruje mnie obserwacja tego, co dzieje się wokół. To właśnie uważna obserwacja wyzwala we mnie różne pomysły, motywuje do działania. Te wszystkie moje doznania wymusiły we mnie potrzebę założenia Pomorskiego Stowarzyszenia Integracji Kultur i Sztuk „Jeden Świat”, w którym działam i w którym realizuję się.
Czym zajmuje się Stowarzyszenie „Jeden Świat”?
Stowarzyszenie, które swoją siedzibę ma w Sopocie przy Al. Niepodległości 874/3, zajmuje się przede wszystkim edukacją kulturową. Prowadzimy m.in. warsztaty artystyczne dla dzieci. Jest to pożyteczna forma spędzania wolnego czasu i kształtowania zainteresowań dzieci. Organizujemy też wieczory autorskie i spotkania poetyckie, zapraszamy znanych ludzi ze świata kultury do Stowarzyszenia. Jesteśmy też zapraszani do szkół. I wtedy, dzięki nam, dzieci mają możliwość poznania kultury i sztuki afrykańskiej. W podręcznikach szkolnych, niestety, nie ma prawie żadnych śladów na temat kultur afrykańskich. Wspólnie z National Geographic opracowaliśmy projekt pod nazwą Akademia Tęczowa (Rainbow Academy). Z tym programem odwiedzamy szkoły, przybliżając dzieciom kulturę i sztukę afrykańską z rożnych części tego ogromnego kontynentu. I okazuje się, że dzieci i młodzież bardzo mało wiedzą o kulturze dalekiej Afryki, ale nie tylko, również innych, dalekich kontynentów. Długo by o tym rozmawiać.
Czy dużo Nigeryjczyków mieszka na terenie Trójmiasta?
Nie, niedużo. Ale utrzymujemy kontakty. Przede wszystkim towarzyskie. Zapraszam ich też do mojego Stowarzyszenia. Niektórzy ożenili się z Polkami, jeden ma żonę z Nigerii.
Od przeszło trzech lat, po wygranym konkursie, jest Pan również Dyrektorem Nadbałtyckiego Centrum Kultury. To bardzo odpowiedzialna funkcja. Jak udaje się Panu łączyć stanowisko dyrektora z działalnością w Stowarzyszeniu, Akademii Tęczowej, a oprócz tego w zespołach?
Nadbałtyckie Centrum Kultury to jedno z trzech, obok krakowskiego i warszawskiego, najważniejszych i prestiżowych centrów kulturalnych w kraju. Gdy został rozpisany konkurs przez dyrektora Departamentu Kultury Urzędu Marszałkowskiego, zgłosiło się 27 osób. Specjalnie powołana Komisja, pracująca w kilku etapach, wyłoniła mnie spośród zgłoszonych kandydatów. Przeprowadzane były rozmowy, każdy musiał przedstawić swoją wizję przyszłości instytucji. Komisja kierowała się przede wszystkim przygotowaniem merytorycznym kandydatów. A wśród kandydatów najwięcej było tzw. zawodowych dyrektorów. To, że zostałem wybrany, to Przeznaczenie. Chciałbym też dodać, że marszałek pomorski, p. Jan Kozłowski jest odpowiedzialny za tę instytucję i bardzo leży mu na sercu jej dobro.
Co sprawia Panu najwięcej satysfakcji w kierowaniu Centrum?
Realizujemy projekty artystyczne, obecnie o ponad 80% więcej niż w przeszłości. Obok projektów artystycznych, realizować musimy również projekty inwestycyjne, np. w kościele św. Jana w Gdańsku.
Pozwoli Pan, że dodam, iż ewangelicki wcześniej kościół św. Jana w Gdańsku, który po zawirowaniach historycznych stał się własnością Skarbu Państwa, został w latach dziewięćdziesiątych, decyzją ówczesnego wojewody Macieja Płażyńskiego, przekazany na własność Kościołowi rzymskokatolickiemu. Zaś nowy właściciel wynajął świątynię na 30 lat instytucji państwowej, czyli Nadbałtyckiemu Centrum Kultury i umową zobowiązał do wykonywania wszelkich remontów.
Ostatnio przedłużyliśmy umowę z archidiecezją na 50 lat. Środki na remonty pozyskujemy z budżetu, jak również
z rożnych innych źródeł. Muszą być bardzo znaczne, gdyż kościół jest ogromny, a gdy otrzymaliśmy go w użytkowanie, był niemal ruiną, gdzie zagrożone były nawet fundamenty. W dalszym ciągu kościół spełnia funkcje sakralne: jeden raz w tygodniu odbywają się nabożeństwa oraz śluby dla artystów. Opiekę duszpasterską sprawuje ks. Krzysztof Niedałtowski, duszpasterz środowisk twórczych. W założeniach ma to być Międzynarodowe Centrum Sztuki. W zakresie organizowania spotkań, uroczystości, wernisaży i koncertów mamy wolną rękę, jak we własnej posiadłości. W tym kościele właśnie przejawia się działalność Nadbałtyckiego Centrum Kultury. W przeciwieństwie do wielu świątyń na zachodzie Europy, które zostały przekazane na rożne świeckie cele, ta świątynia spełnia dwie funkcje: kulturalną i sakralną.
25 lat mieszka Pan w kraju, którego mieszkańcy nie zawsze są przepełnieni tolerancją. Czy spotykał się Pan w Polsce z aktami nietolerancji? Jak Pan sobie daje z tym radę?
Na przestrzeni 25 lat przeżyłem w Polsce również ciężkie chwile z powodu braku tolerancji. Spotykałem się też z aktami agresji. Akty nietolerancji zadziałały w moim przypadku jakby w odwrotnym kierunku. Uzmysłowiły mi, że trzeba o nich mówić, nagłaśniać, walczyć słowem, a nie kijem baseballowym. Bo ważnym jest, co dzieje się w naszych głowach. To mnie zainspirowało do zorganizowania regularnych festiwali muzycznych pod przewodnim tytułem „Muzyka przeciwko nietolerancji i przemocy”. Pierwszy odbył się w sierpniu 2000 roku. To było wtedy, gdy skinheadzi i inni bandyci zniszczyli mój samochód i próbowali innych rzeczy. Przyjaciele mi wtedy pomogli. Zorganizowali zbiorki. A ja sobie uzmysłowiłem, że trzeba o tym mówić, bo jeżeli będziemy milczeć, to w ten sposób damy przyzwolenie na ekscesy i chuligańskie wybryki. A mówiąc o nich głośno, stwarzamy szanse na poprawę sytuacji. Festiwale odbywają się co roku, w sierpniu. W tym roku miał miejsce osmy. Tegorocznym znakiem rozpoznawczym na VIII Festiwalu był banan w barwach Polski (połowa biała, połowa czerwona) i napis: „pomimo skrzywienia, normalny”, co w zamierzeniach symbolizuje, że Polska, pomimo przejawów nietolerancji (skrzywienia), jest normalnym krajem. Każdy człowiek jest inny. Jest takim, jakim stworzył go Pan Bóg. A On wie, dlaczego stworzył tę różnorodność.
Podziwiam Pana, Pańską działalność w Polsce, opanowanie języka, osiągnięcia zawodowe, które stały się możliwe dzięki ciężkiej, wytrwałej pracy i ogromnej determinacji. Bardzo dużo Pan osiągnął. Gdyby dana była Panu możliwość ponownego wyboru: jest Pan młodym, 24-letnim mężczyzną, mieszka Pan w Nigerii, ma Pan możliwość zostania w niej lub opuszczenia. Czy postąpiłby Pan tak samo, jak przed ćwierć wiekiem? Czy Pan się nad tym zastanawiał?
Nie wyjechałbym. Oczywiście, jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem w Polsce. To jest moja druga ojczyzna. Tutaj mam najbliższą rodzinę, bardzo kochająca, oddaną żonę i dwie córki. Ale czasem myślę, że w głębi mnie pozostaje pewien niedosyt. Raz na dwa lata, czasami jeden raz w roku, staram się jeździć do mojej pierwszej ojczyzny, do Nigerii. Spotykam się tam z moim ojcem, który ma już 89 lat (mama nie żyje), z rodziną, kuzynami, znajomymi i przyjaciółmi z młodości. I wtedy zawsze słyszę: „ten kraj jest inny, niż 25 lat temu, nie wiesz nic o tym kraju, my ci to wytłumaczymy”. A gdy wracam do Polski, to słyszę wtedy od Polaków: „ty nic nie wiesz o naszym kraju, wiele rzeczy nie rozumiesz”. I wtedy jest mi smutno. Doznaję swego rodzaju rozdwojenia. W moim pierwszym kraju, w Nigerii, zaczynają traktować mnie jak obcego, i w moim drugim kraju, w Polsce, spotykam się z tym, że traktują mnie też jak obcego. Żaden kraj tak naprawdę nie zaakceptował mnie do końca. Czuję się, jakbym żył w zawieszeniu, pomiędzy. Jak nietoperz: ani ptak, ani ssak. Sam zadaję sobie czasem to pytanie: „gdzie naprawdę jest moje miejsce”. Chociaż, z drugiej strony, pragnę zaznaczyć, że w Polsce czuję się doceniany, powierzono mi odpowiedzialną pracę, zbieram nagrody. Na przykład w Polskim Radio cztery lata temu przyznano mi „osobowość roku”.
Ma Pan po prostu dwie ojczyzny.
Tak, mam dwie ojczyzny i z tym, pomimo tych niedosytów, jestem pogodzony.
Jak patrzy Pan obecnie, po 25 latach pobytu w Polsce i doświadczeniach, na Polskę i Polaków?
Obecnie trudno mi oceniać Polaków jednoznacznie. Polacy się zmieniają, ja sam też zmieniam się, tak jak i otoczenie zmienia się – to trudno jest ocenić. Ale ja wiem jedno: Polacy, to bardzo sentymentalny naród i jest to naród, który czasami lekkomyślnie podchodzi do nowych, obcych spraw. Ale gdy Polacy się do czegoś przekonają, to wtedy są bardzo lojalni.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Jolanta Warczyńska
Gdański Rocznik Ewangelicki, 2007