Kazanie wygłoszone przez ks. bpa Marcina Hintza w 2. Niedzielę po Epifanii w kościele Zbawiciela w Sopocie dnia 20 stycznia 2019 roku.
Tekst kazalny: Rz 12,9-16
9.Miłość niech będzie nieobłudna. Brzydźcie się złem, trzymajcie się dobrego.
10.Miłością braterską jedni drugich miłujcie, wyprzedzajcie się wzajemnie w okazywaniu szacunku,
11.w gorliwości nie ustawając, płomienni duchem, Panu służcie,
12.w nadziei radośni, w ucisku cierpliwi, w modlitwie wytrwali;
13.wspierajcie świętych w potrzebach, okazujcie gościnność.
14.Błogosławcie tych, którzy was prześladują, błogosławcie, a nie przeklinajcie.
15.Weselcie się z weselącymi się, płaczcie z płaczącymi.
16.Bądźcie wobec siebie jednakowo usposobieni; nie bądźcie wyniośli, lecz się do niskich skłaniajcie; nie uważajcie sami siebie za mądrych.
Drogi Zborze,
gdybym miał na te okoliczności, w których teraz przyszło nam być, wybrać jakiś fragment Biblii, to pewnie nie wybrałbym lepszego. Ale tak się składa, że właśnie ten fragment z listu do Rzymian, mówiący o darze miłości, jest przez Kościół od wielu wieków wybrany właśnie na drugą niedzielę po Epifanii, fragment, który przyszło nam w tym roku rozważać. Chcemy się więc wsłuchać w słowa nauczania Apostoła Pawła, słowa adresowane do zboru w Rzymie, którego Paweł nie znał, nie założył, a do chrześcijan mieszkających w stolicy imperium właśnie się wybierał. Wiedział o ich problemach, o trudach, ale też o ich postawie i świadectwie. Nie wiemy kto stał na czele ówczesnego zboru rzymskiego, ale Paweł chciał iść także do nich, by w Rzymie zwiastować Boże Słowo.
W pierwszej części swego listu przedstawił więc swoją naukę o usprawiedliwieniu. I przez wielu List do Rzymian nazywany jest największym traktatem teologicznym w całej Biblii. Bo tam, w tych pierwszych rozdziałach, Paweł kreśli podstawy całej chrześcijańskiej dogmatyki, a począwszy od 12-tego rozdziału, znajdujemy pouczenia moralne. To, co my dzisiaj rozważamy, to fragment większej całości, gdzie Paweł mówi o darach, po grecku charisma, czyli o charyzmatach. A słowo charisma – dar, oznacza występujące w chrześcijańskich wspólnotach różnego rodzaju urzędy, ale także posługi. Apostoł wskazuje, że są to także dary, które możemy traktować jako naszą godność, coś, co człowiek otrzymuje darmo, bez jakiegokolwiek roszczenia do godności z racji posiadanych, takich czy innych, darów, przymiotów umysłu lub serca. Paweł mówi o swoistych wrodzonych zdolnościach, ale także o różnego rodzaju powołaniach do różnych zadań i czynności w chrześcijańskiej wspólnocie, w zborze. I warto to podkreślić, że wtedy ta różnorodność charyzmatów (darów) nie była zhierarchizowana. Ale występowała swoista jedność w posłudze Kościoła.
W tekście, którego nie odczytaliśmy, od wiersza 4-tego Paweł mówi więc najpierw o darze Proroctwa, czyli zwiastowania – przekazywania innym woli Bożej. I jak wskazuje, ma to być wierne nauczanie, a nie własne wizje czy wyobrażenia. Prorokowanie to głoszenie zasad wiary, głoszenie Słowa z mocą i siłą. Prorokowanie to rzetelna służba zwiastowania Słowa Bożego, Słowa adresowanego do człowieka.
Drugi dar, charyzmat, o którym mówi Paweł, to dar Posługiwania. Greckie słowo użyte w tym kontekście jest nam znane, to diakonia. To nie jeden ze stopni hierarchicznych w kapłaństwie, jak to później określono, ale diakonia to szerokie działanie Kościoła, albo człowieka, na rzecz dobra wspólnego, a przede wszystkim na rzecz potrzebującej jednostki. Potrzebujących, czyli tych, którzy są słabi, którzy wymagają zajęcia się nimi, bo sami nie są w stanie sobą się zająć.
Trzeci dar, o którym mówi Paweł, to dar Nauczania. Greckie słowo didaskalia nabrało później zupełnie innego znaczenia, ale przez Pawła jest nazywane darem nauczania. W innym miejscu owo nauczanie jest traktowane przez Pawła jako specyficzny urząd kościelny, wymieniany zaraz po urzędzie apostolskim i prorockim. W tradycji naszego Kościoła mówimy o doktorach Kościoła, o tych którzy na teologicznych fakultetach wykładają prawdy i utwierdzają innych w wierze, tak, by Słowo, zapisane w Piśmie Świętym, ciągle było aktualizowane i odnoszone do współczesnej debaty, do współczesnego stanu wiedzy, nauki i filozofii.
I wreszcie dar, o którym Paweł pisze jako o darze Miłości: „Miłość niech będzie nieobłudna; brzydźcie się złem; miłością braterską jedni drugich miłujcie”. To wielki dar, charyzmat, jaki dany jest chrześcijanom – chrześcijańskiemu Kościołowi jako całości, ale i każdemu z nas z osobna. Bo nie każdy jest zdolny do prorokowania, nie każdy ma w sobie tyle zapału, by być w służbie diakonii, nie każdy jest tak systematyczny i ułożony by mieć dar didaskaliów – nauczania kościelnego. Ale każdy z nas jest obdarzony tym szczególnym darem, darem miłości, albo relacji do drugiego człowieka. I ten dar powinien dziś być, Drodzy, przedmiotem szczególnego rozważania.
W minionym tygodniu przeżyliśmy straszne chwile. Jako społeczność Gdańska, Trójmiasta, Pomorza, byliśmy dosłownie na oczach milionów, jeśli nie setek milionów ludzi. Przeżywaliśmy najpierw chwile nadziei, później rozpaczy, a następnie solidarności bólu i żałoby. Byliśmy świadkami czegoś, czego nikt się nie spodziewał: z premedytacją przygotowanego zabójstwa, co do sekundy zaplanowanego, by na oczach milionów rozradowanych ludzi, niosących dobro właśnie w miłości, w charyzmacie miłości, by na ich oczach dokonać bestialskiego morderstwa. Był to perfidnie, zbrodniczo, dokładnie przygotowywany akt, nie tylko akt zbrodni, ale akt medialny, który miał właśnie uderzyć, poruszyć tysiące, miliony ludzi. By zadać ból, trzy rany, nie tylko jednemu człowiekowi, ale setkom tysięcy, milionom ludzi, którzy naprawdę przeżywali ból i później solidarność żałoby.
To był tydzień o nieprawdopodobnie symbolicznym znaczeniu. Mówiąc językiem Apostoła Pawła, właśnie przez te minione dni badaliśmy nasze usposobienie do drugiego człowieka. To, jak my się odnosimy do innego, do tego który jest nam znany, jest bardzo blisko, to jakiego używamy języka w domu, w Kościele, w pracy, w szkole, jakiego języka używamy na ulicy i – co jest jeszcze znamieniem dzisiejszego społeczeństwa – jakiego języka używamy anonimowo, w Internecie, pisząc komentarze, publikując swoje treści na Twitterze, Facebooku, Instagramie, czy innych społecznościowych forach. Badaliśmy, mówiąc językiem Apostoła Narodów, nasze usposobienie do drugiego człowieka.
W poniedziałek chcieliśmy spotkać się na modlitwie o życie, zdrowie Pawła Adamowicza. Ale czas był taki, że spotkaliśmy się najpierw na modlitwie ekumenicznej w Mariackim kościele, kościele, który przez 450 lat był największą ewangelicką świątynią Europy. I później spotkaliśmy się z kilkunastoma tysiącami gdańszczan na stopniach Dworu Artusa, by w społeczności różnych tradycji i różnych języków, nie tylko polskiego, ale i hebrajskiego, i arabskiego, modlić się wspólnie w żałobnej solidarności. Spotkaliśmy się później na marszu, w kondukcie milczącym, gdzie było wielu z was – i myśmy byli. I wreszcie wczoraj, wraz z małżonką i księdzem Marcinem, byliśmy na pogrzebie Prezydenta Gdańska, by złożyć świadectwo naszej solidarności, przynależności do lokalnej wspólnoty i pokazania, że jesteśmy częścią tego miasta od 500 lat: budowniczymi, interpretatorami, nauczycielami, prorokami, diakonami, i tymi którzy niosą miłość.
Miłość, która musi się sprzeciwić temu, co nazywamy dzisiaj mową nienawiści, która objawia się w różnych postaciach: jako niechęć, hejt, czyli mówiąc po polsku pomówienie, obmawianie za plecami, budowanie jakichś lokalnych, małych koalicji przeciwko drugiemu człowiekowi. Na przypuszczeniach, nastawieniu, czy jak mówił to Nietsche – resentymencie – budowane jest osobowe zło, które dzisiaj przybiera coraz bardziej anonimowy charakter. Mało kto chce mówić o osobowości zła, o jego personifikacji. Łatwiej mówić o anonimowości, o nastawieniach. Ale przecież słowa nie są wypowiadane przez anonimowe boty, to ludzie piszą słowa, które prowadzą do eskalacji zła. I wtedy zło przyjmuje już osobowy charakter – i uderza. Przez te dni mówiono o różnych postaciach zła, a jeden z uczestników wczorajszego nabożeństwa powiedział wprost, że mowa nienawiści jest obecna także w Kościele. Drodzy, dokładnie tak, i nie w innym Kościele, ale także w naszym Kościele. Nam się tylko wydaje, że jesteśmy lepsi, dużo lepsi – ale czy rzeczywiście jesteśmy? Czy u nas też jest postawa miłości bliźniego? Wyłącznie miłości bliźniego? Czy także niechęć do drugiego człowieka nie jest manifestowana na różne sposoby? Obgadywanie, zazdrość, wzajemna niechęć, intrygi, gierki – i to od najmniejszej parafii aż po Synod Kościoła. Znam parafię, gdzie niechęć wzajemna jest budowana od 1945 roku – i wciąż w tej parafii trwa. Wydaje się to nie do przezwyciężenia. A czy w naszej parafii, w naszej lokalnej społeczności, w trójmiejskim zborze pomorskim – czy miłość panuje między nami wszystkimi? Czy nie ma również obgadywania, mówienia za plecami, a skłóceni ludzie tylko czyhają na potknięcie drugiego, na jego błąd, by móc wyrazić swoją niechęć, zwaną przez naszego współwyznawcę resentymentem. Gdy z nastawienia, z niezadowolenia, budzi się postawa, gdy rozum śpi, budzą się demony – i atakują. Czasem symbolicznie, a przed tygodniem realnie, dosłownie, wbijając nóż w ciało drugiego człowieka.
Jaka jest na to recepta? Tylko jedna. Nie trzeba być profesorem teologii, diakonem, prorokiem, by znaleźć na to odpowiedź. Jest ona w tekście Apostoła Pawła, w Liście do Rzymian, w dwunastym rozdziale: „Błogosławcie tych, którzy was prześladują, błogosławcie, a nie przeklinajcie”. Bo jeśli zaczniemy ich przeklinać, wpisujemy się w ten język, w tę mowę nienawiści, stajemy się fragmentem łańcucha, który niszczy. Błogosławcie tych, którzy się na was wyżywają, którzy źle o was piszą, którzy źle o was mówią, którzy was prześladują. Błogosławcie, a nie przeklinajcie. To nieprawdopodobnie trudne, aż chciałoby się rzec, to piekielnie trudne. Ale jeśli mówimy „piekielnie trudne”, zobaczmy, do kogo się odwołujemy: do szatana, do osobowego zła, które staje się obecne w naszej mowie. Mówiąc „piekielne trudne” – wpisujemy się znowu w język niemożności. Trudne, bardzo trudne – ale może jednak możliwe? By nie zamanifestować swojej złości, a wyrazić błogosławieństwo. To wielkie zadanie, które Paweł nazwał charyzmatem, charyzmatem miłości, darem miłości. Wymienia postawę, która powinna płynąć właśnie z tej nieobłudnej miłości. Nieobłudnej, nie na pokaz, nie po to, aby nas inni szanowali, wywyższali, uwielbiali. Tylko miłość nieobłudna prowadzi do błogosławieństwa, zbudowana na nadziei, o której Paweł pisze, i na modlitwie. Nadzieja, modlitwa, wiara i miłość są ze sobą ściśle, Drodzy, powiązane i prowadzą do usposobienia.
W tym tekście, który przeczytaliśmy, brakuje tak naprawdę jeszcze kilku wierszy, bo ten tekst z dwunastego rozdziału jest tak pełen głębokich myśli, że każde jedno zdanie mogłoby się stać podstawą nie tylko kazania, ale ogromnej książki.
Ale rekapitulując to wszystko, co Paweł napisał o miłości, podpowiada nam, jak powinniśmy przeciwstawiać się złu. To wiersz 21. dwunastego rozdziału Listu do Rzymian. Znamy go wszyscy na pamięć: „Zło dobrem zwyciężaj”. Tylko tak można pokonać zło. Trzeba mieć nadzieję. Gdy podczas wywiadu dziennikarz naciskał na mnie mówiąc o tym, że realia są takie, że nie powinniśmy mieć nadziei, za Jürgenem Moltmannem, największym żyjącym teologiem ewangelickim, powiedziałem, że teologia chrześcijańska, która nie jest teologią nadziei, jest beznadziejna i nie ma prawa bytu. Musimy, Drodzy, mieć nadzieję, bo nadzieja daje radość, ucisk buduje cierpliwość, a modlitwa buduje wytrwałość, jak to napisał Paweł w dzisiejszym tekście. I tylko wtedy będziemy mogli pójść w świat, z nadzieją i w nadziei, gdy będzie w nas modlitwa, miłość i usposobienie Chrystusowe, otwarte na drugiego człowieka. A wtedy słowa: „Błogosławcie tych, którzy was prześladują, błogosławcie, a nie przeklinajcie”, staną się dla nas kolejnym charyzmatem.
Niech Bóg będzie z Wami przez Ducha Świętego w tych wszystkich dniach, niech da nam nadzieję, cierpliwość i dar modlitwy. Amen.