Kazanie wygłoszone przez ks. bp. Marcina Hintza w 5. Niedzielę Pasyjną Judica w kościele Zbawiciela w Sopocie 21 marca 2021 roku.
Tekst kazalny: Księga Hioba 19,19-27 – Przekład Biblii Ekumenicznej
- Brzydzą się mną wszyscy, którym zaufałem, a ci, których kocham, są moimi wrogami.
- Moje kości przyschły do skóry i ciała, ocalały tylko dziąsła moich zębów.
- Zlitujcie się, zlitujcie się nade mną przyjaciele, bo ręka Boga mnie dotknęła.
- Czemu prześladujecie mnie jak Bóg? Nie możecie się nasycić widokiem mego ciała?
- O, gdyby zapisano moje słowa, gdyby zostały utrwalone w księdze
- albo rylcem żelaznym i ołowiem wykuto je w skale na zawsze!
- Ja wiem, że mój Wybawca żyje, i ostatni stanie nad prochem.
- A potem w skórę moją zostanę odziany i mając ciało, będę oglądał Boga.
- Właśnie ja sam Go zobaczę, moje oczy będą Go widziały, a nie inne. Moje nerki omdlały już z tęsknoty.
Drogi Zborze,
zdajemy sobie sprawę, że wszyscy żyjemy w bardzo trudnym okresie. Nasz aktualny stan fizyczny i psychiczny jest pochodną pandemii, która od roku stała się główną troską ludzi niemal na całym świecie. Rok temu, gdy zamykaliśmy nasze kościoły, pełni lęku, niepewności, na pewno nie wyobrażaliśmy sobie, że za rok będzie jeszcze więcej zachorowań, mutacje i ciągła niepewność. Żyjemy w czasie, który stawia nam wiele trudnych pytań, wiele rzeczy nie rozumiemy i dzisiaj, gdy chcielibyśmy przeżywać pierwszy dzień wiosny, nawet pogoda dostraja się do tej smutnej atmosfery. Szarość, ponure, niepewne dni. Różne mamy troski… Troski dnia codziennego i niepewne myśli dotyczące przyszłości. Spotykają nas choroby własne, choroby naszych bliskich, ich depresje, ale także śmierć najbliższych, czy też tych dalszych. I dalej patrząc: brak pracy lub zamknięcie przed zamknięciem naszego biznesu, dla innych z kolei uciążliwa praca zdalna… Dla jeszcze innych nauka w domu, zamknięcie i brak kontaktu z rówieśnikami.
Jakże to różne problemy… Ludzi w różnym wieku, w różnych sytuacjach, ale wszyscy jesteśmy związani tą chorobą, która dotyka cały świat. I do tego jeszcze dochodzą różnego rodzaju odrzucenia. Bo bywa też w tym trudnym czasie pandemii, że jesteśmy najzwyczajniej w świecie odrzucani przez tych, którzy wydają się nam i powinni być najbliżsi. Zawód dotyczący drugiego człowieka.
Dzisiejsza historia, historia Hioba to właśnie relacja o tym, jak łatwo można się zawieść na ludziach.
Nie wiemy dokładnie kim był ów Hiob, to też zadziwiające, że ta księga znalazła się w Tanachu, w kanonie ksiąg ludu wybranego, czyli według naszych kryteriów – w Starym Testamencie. Nie wiemy nawet czy Hiob był Żydem i ów Hiob albo Job, mieszkaniec Uz, jak oddaje nasze tłumaczenie, bohater starotestamentowej Księgi powstałej prawdopodobnie w V wieku przed Chrystusem. Legenda podaje nam, że znana jest lokalizacja tego miasta. Wyznawcy proroka Mahometa w Syrii, jak i chrześcijanie, przyjeżdżają dziś do Urfy, by zobaczyć grotę, w której miał się jakoby urodzić Abraham i wierzą, że dokładnie w tym miejscu żył też Hiob. Jakże mało wiemy o kontekście jego życia, o jego życiowym środowisku. Wchodzimy w życie człowieka, który nagle zostaje szczególnie doświadczony.
Bowiem z początku księgi dowiadujemy się, że życie Hioba stało się przedmiotem zakładu między Bogiem a Szatanem, czyli wysłannikiem Bożym, zwanym tam oskarżycielem. W wyniku tego swoistego zakładu ów człowiek z Uz został pozbawiony najpierw majątku, następnie rodziny i dotknięty trądem, co wszystko miało wystawić jego wiarę na próbę. Mimo dotykających go nieszczęść i wątpliwości Hiob niezmiennie pozostał wierny Bogu, który później nagrodził go za to przywróceniem zdrowia, nowym mieniem i potomstwem.
Z tej księgi uczymy się bardzo wiele. Przede wszystkim na temat ludzkich postaw: o prawdziwej i fałszywej przyjaźni. Jednocześnie nauczyć się z tego tekstu możemy prawdy o tym, że w każdej sytuacji to Pan, nasz Stwórca, jest ponad ludzką mądrością interpretacji faktów. To On jest ponad tym, co my definiujemy jako święte i najprawdziwsze.
Dzisiaj jest nam dane wsłuchać się w tekst z 19. rozdziału, gdzie widzimy już człowieka, który ma dosłownie wszystkiego serdecznie dosyć – niczym wielu ludzi po roku zmagania się z pandemią w zamknięciu i odosobnieniu. Hiob wręcz błagalnym tonem prosi swoich przyjaciół, by przestali go już dręczyć. Argumentem za tym przemawiającym ma być ogląd jego cielesności, ciała, które zostało doświadczone przez okropną chorobę, jaką jest trąd. Prosi ich: dajcie mi spokój.
Ale dla jego tzw. przyjaciół to nie wystarcza. Oni uważają, że ważniejsze jest, by ponad jego cierpienie zwrócić mu uwagę, nauczyć go, że z pewnością jego życie, którym się tak chlubi, jego wiara tak pewna, z pewnością nie jest takie dobre, jak mu się wydaje, skoro Bóg go tak doświadcza. W tym gronie tzw. przyjaciół Hioba tak głęboko zakorzenione jest przekonanie, że Bóg za dobrą postawę człowieka nagradza, za złe uczynki natomiast karze.
W mentalności ludzi Starego Testamentu, ale także ludzi żyjących w czasach Jezusa, choroba była przede wszystkim postrzegana jako kara za grzech. A my, Drodzy, jak my dzisiaj patrzymy per saldo na pandemię koronawirusa? Duża część chrześcijan, jak się okazuje, widzi w niej po prostu karę.
W minionym tygodniu od środy do piątku miała miejsce konferencja Wspólnoty Kościołów Ewangelickich Europy, gdzie przedstawiciele różnych ewangelickich Kościołów działających na naszym kontynencie skupili się wokół tematu: What can be learned from Corona? Theological and ethical challenges for churches living with the COVID pandemic. W tym uniwersalnym języku, jakim dla współczesnego świata jest angielski, przedstawiciele różnych Kościołów składali świadectwa ich walki z koronawirusem. I to pytanie, postawione w temacie konferencji: “Czego możemy się nauczyć z pandemii, czyli teologiczne i etyczne wyzwania dla Kościołów żyjących właśnie w tym czasie, stało się kanwą do dyskusji – co dalej? I ten motyw kary tudzież doświadczenia był podczas tej online’owej konferencji wielokrotnie podnoszony. I mówiliśmy, że trzeba tę dawną perspektywę porzucić, rozpoznawania choroby jako kary spotykającej indywidualnego człowieka. A każdą sytuację, każde doświadczenie, traktować jako wyzwanie, przede wszystkim wyzwanie do składnia świadectwa o Bogu pełnym miłości.
A wciąż, w nie jednym chrześcijańskim sercu rodzi się właśnie taka myśl, że ci, którzy są chorzy są karani. Że świat cały jest karany za to, co się w nim dzieje. A ta postawa jest wynikiem nauczania, ciągłego wmawiania chrześcijanom, ludziom wierzącym, że Bóg na podstawie naszych uczynków rozstrzyga kto do nieba, a kto do piekła. Wciąż, mimo Reformacji, nie potrafimy się wyzwolić z tego schematu, że to Bóg nas nieustannie karze… Że On tylko czeka na nasze potknięcia, by wtedy móc nas wreszcie osądzić i karać.
Dzisiejsza niedziela zwie się Judica, czyli „sądź mnie, bądź sędzią moim Boże”. To początkowe słowa Introitu dzisiejszego dnia. Jako zbór odpowiedzieliśmy wówczas również Słowem zaczerpniętym z Psalmu 43: „Wybaw mnie od ludzi fałszywych i niegodziwych”. To także prośba Hioba, którą wznosi do Boga. Bo jego przyjaciele myślą religijnie wewnątrz pewnego schematu kary i odpłaty. Wcześniejsza lektura pokaże nam, że tak naprawdę oni go nie potępiają, ale próbują go przekonać, że to jest konsekwencja przełamania przez Hioba Bożego prawa. I w ten sposób człowiek, ludzie Starego Testamentu, ludzie średniowiecza i ci, którzy żyją w tych schematach, robią z Boga prokuratora, sędziego i egzekutora kary, którego zamiarem jest czuwanie jedynie nad tym, by człowiek był posłuszny, grzeczny i schematyczny. I głoszą nieprawdopodobny pesymizm wyłącznie moralizując.
Wywodzący się z naszej ziemi, z naszego miasta, Gdańska, wielki filozof Artur Schopenhauer, najbardziej znany przedstawiciel pesymizmu w filozofii, nauczał wielokrotnie, że moralizować jest łatwo, inaczej mówiąc, łatwo jest głosić umoralniające kazania, ale trudno jest moralność uzasadniać. Schopenhauer, który jako dziecko wyjechał z Gdańska, uciekł zresztą z Berlina przed epidemią cholery, chorobą, która dopadła jego intelektualnego wroga, Hegla, w roku 1831. Schopenhauer uciekając przed epidemią schronił się we Frankfurcie nad Menem, by tam, do końca swego życia, niemal przez 30 lat być odludkiem, dziwakiem, żyjącym z majątku pozostawionego mu przez ojca, byłego gdańskiego kupca i głosząc nieprawdopodobny pesymizm.
Wróćmy jednak do najbardziej pesymistycznej księgi Biblii i do Hioba oraz jego przyjaciół. Hiob w dzisiejszym fragmencie odpowiada na argumenty: Zlitujcie się, zlitujcie się nade mną przyjaciele, bo ręka Boga mnie dotknęła. Czemu prześladujecie mnie… Prosi ich: dajcie mi spokój. Nie prosi ich o litość, nie prosi ich o rozmowę, prosi ich, by go pozostawili wreszcie w spokoju, by go nie pouczali, by mu nie głosili umoralniających kazań.
Człowiek znajdujący się w takiej życiowej sytuacji jak Hiob, nie potrzebuje dobrych rad, typu co powinien poprawić, zmienić, nie potrzebuje umoralniających kazań – jakby to powiedział mistrz pesymizmu Schopenhauer. Dlatego Hiob ma słuszną pretensję do wszystkich, których kocha i którym ufa, że stali się jego wrogami.
Człowiek w chwili szczególnego doświadczenia potrzebuje nie słów, ale serca, potrzebuje osoby, która po prostu jest mu w stanie okazać akceptację i miłość. Potrzebuje kogoś, kto nie będzie mu głosił kolejnych umoralniających słów, ale potrzebuje milczącego towarzyszenia. Tak się zresztą działo na początku taj historii, gdy dowiadujemy się, że jego przyjaciele przyszli do Hioba i jak czytamy: Postanowili bowiem, że pójdą do niego, aby okazać mu współczucie i go pocieszyć… Żaden nie powiedział do niego ani słowa, widzieli bowiem, jak bardzo cierpiał. To była właściwa reakcja, która jednak później się przemieniła w osądzanie i moralizowanie. Dla przyjaciół Hioba zwykłe towarzyszenie w milczeniu stało się dla nich ciężarem i przeszli do formuły osądzania.
Hiob jest zmęczony, zmęczony ludźmi, ale nie Bogiem, dlatego mówi: Ja wiem, że mój Wybawca żyje, i ostatni stanie nad prochem. Mieszkaniec Uz wierzy, że Bóg jest ponad wszystkim, że Jego słowa są prawdziwe, a słowa ludzi fałszują obraz Boga, zmieniają Go, ale przecież to nie do człowieka należy ostanie słowo. Hiob widzi w Bogu swego Wybawcę i chce, aby jego słowa, jego historia, zostały spisane, udokumentowane – i tak się stało. Kolejne pokolenia pochylają się nad tą przedziwną księgą, różnie ją odczytując. Ale Hiob mówi nam: Ja wiem… że mój wybawca żyje. Bóg to nie abstrakcja, pojęcie, absolut, transcendencja, duch obiektywny, nie… To życie! Bóg, który JEST, który objawił się Mojżeszowi jako żyjący i jako będący, który towarzyszył narodowi wybranemu w najtrudniejszych momentach. Towarzyszy Hiobowi, który cały czas przy Nim stoi. Mówi o prawdziwym Bogu, nie widzi Go jako karzącego za zło, a nagradzającego jedynie za dobro. Jeśli tak czynimy, jak przyjaciele Hioba, to stajemy się oskarżycielami, oskarżycielem, który zamiast mówić prawdę – nagina fakty – i zamiast pocieszać – oczernia. Oskarżycielem – jak wiemy od początku księgi – jest Szatan. My przyjmując tę postawę wpisujemy się w jego dzieło. Jeżeli myślimy, że wiemy o Bogu, że jest przede wszystkim Sędzią, a nie Wybawicielem, to składamy fałszywe świadectwo.
Dzisiejsza historia to nie tylko przypomnienie, że tak łatwo jest zawieść się na najbliższych, ale nade wszystko przypomnienie o Dobrej Nowinie, o wybawiającym Bogu, który nam towarzyszy bez względu na okoliczności.
Gdy widzimy takiego człowieka jak Hiob z Uz, chorego, cierpiącego, zrezygnowanego, gdy go spotykamy na swojej drodze, to starajmy się Go nade wszystko zapewnić, że Bóg jest jego wybawicielem, a nie sędzią. Dajmy innym w tym trudnym czasie Ewangelię, Dobrą Nowinę, o tym, że jest Ktoś, kto cały czas żyje wśród grzeszników. Jest z nimi tak blisko, że idzie za nich do Jerozolimy i tam daje swoje życie za ich grzechy. Gdy będziemy to wszystko mówić, czyńmy to przepełnieni miłością do drugiego człowieka, a nie chęcią moralizowania i wywyższania się.
Amen.